środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział VIII

Dziś obudziłam się o czwartej rano, bo dręczyły mnie wyrzuty żołądka po kolacji z Eduordem. Postanowiłam trochę posprzątać w domu. Między zgniłymi deskami w przedpokoju znalazłam niebieski koralik. Wyrzuciłam go, ponieważ Przygody Karolci nie urzekły mnie podczas nauki w drugiej klasie podstawówki, której zresztą nie zdałam. Właśnie brałam  się za zamiatanie starego naskórka pod łóżkiem, kiedy poczułam, że natychmiast muszę załatwić grubszą potrzebę. Postanowiłam wziąć Zaporan, który polecił mi Eduardo podczas opowiadania o swojej owocnej biegunce. Poniekąd powlekane tabletki miały dodatek z gruczołów analych antylopy gnu, ale kto by się tam przejmował - ważne że używał go mój ukochany. Po skończonym "leczeniu" usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam pewna, że był to Eduardo. Czułam jego obecność gdzieś w miednicy. Właśnie miał wejść do przedpokoju, kiedy przypomniałam sobie, że zostawiłam tam worek z półroczną ściółką świnki morskiej Władka. Zapach nie był przyjemny, a raczej podobny do tego, który wydzielał się z silnika starego PRLowskiego kombajnu wujka Władka kupionego na rosyjskim bazarze z bronią mechaniczną. Mój ukochany właśnie miał wkroczyć w strefę zatrucia bombą biologiczną, kiedy poślizgnęłam się na jakiejś skarpetce, która z pewnością nie była składnikiem mojego ostatniego prania. Zdezorientowana wpadłam w ramiona mojego wybawcy i z tępą miną dotknęłam ustami jego dziewiczego wąsa. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Poczułam, że jestem kobietą. Jego oczy kobry mówiły wszystko i nic jednocześnie. Nie pamiętam, co było dalej. Przez kolejne 99 sekund moje podniecenie rosło. Ostudził je dźwięk dzwonka od różowej hulajnogi. Okazało się, że rower był w naprawie. W sumie to lepiej - może zrzucę trochę na wadze przebierając nóżkami po asfalcie.
Kiedy dotarliśmy na miejsce czułam dziwne mrowienie tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Może dlatego, że naszą hulajnogę zaparkowaliśmy koło mrowiska. Po jakimś czasie postanowiłam wstąpić do kiosku po wkładki higieniczne "olłejs", gdyż zorientowałam się, że mrowienia nie powodowały mrówki, ale mój dziwny kisiel w gaciach.
Musiałam znaleźć dobre warunki do szybkiego zaaplikowania mojego zakupu. Dobrym miejscem były miejscowe krzaczorki. Jakieś dziecko zaczęło płakać na widok mojego tyłka, a jego babcia zaczęła wyzywać mnie od nierządnic.
Mieliśmy odwiedzić rodzinę Fullenów. Dopiero teraz sobie to uświadomiłam, kiedy przejechaliśmy obok kolejnej tabliczki z napisem "groźna teściowa". Zdałam sobie sprawę, że wciąż jestem w koszuli nocnej po mojej babce Grażynie. Zapytałam Eduardo, czy nie mógłby pożyczyć ubrań, którejś ze swojej sióstr, bo miał ich poniekąd dwie. Zgodził się. Dom był duży, przestronny, wszędzie unosił się zapach kaszanki.
-To mamy- wyjaśnił Eduardo- lubi konserwy. Podał mi szorty i topik leżące w kącie hallu. Szybko wrzuciłam to na siebie. Oponka niebezpiecznie chybotała się nad guzikiem szortów. Z drugiego pokoju, który prawdopodobnie był salonem dobiegały głosy:
-No gdzie kopiesz tę piłkę, konusie!
-Do bramki, do bramki, nie w sędziego, ty bezdenna kupo z sedesu!
Speszyłam się. Pomyślałam, że nie jestem tu mile widziana. Byłam czerwona jak burak. Do pokoju weszła piękna kobieta. Miała oczy misia pluszowego i brązową trwałą.
-To jest Bella- przedstawił mnie Eduardo.
Podałam jej rękę. Kobieta zaczęła trajkotać.
-Jestem Kosma, mama Edusia. Zaparzyć ci herbatki?
Zgodziłam się. Spojrzałam jak wyciąga zakrwawionego tampona z pojemnika "Lipton" i wkłada go do gorącej wody. Coś było nie tak. Wszystko co działo się odkąd poznałam nazwisko 'Fullen' wydawało mi się surrealistyczne i podejrzane, ale nie miałam czasu się zastanawiać bo do salonu wszedł doktor Fullen, uśmiechając się do mnie, a za nim wielki napakowany mężczyzna i drobna blondynka, wyglądu Dżoany Krupy.
-Jestem Mariusz- rzekł facet napinając mięśnie- A to jest Rosalinda, moja mała.
Kiwnęłam głową, byłam coraz bardziej skołowana. Za chwilę do pokoju wbiegła kolejna para ludzi. Dziewczyna skacząca jak kucyk pony, Alicja, i Kasper, jej chłopak i brat równocześnie. Zastanawiałam się przez moment czy to w porządku, że rodzeństwo się paruje, ale doszłam do wniosku, że po prostu jestem zacofana. Zaprosili mnie do salonu. Na kanapie leżały puste puszki po browarach i opakowania po czipsach, a na ziemi...tak, byłam tego pewna- leżały obcięte paznokcie.
Poczułam się jak w domu. W rogu pokoju stał puzon.
-Kto na nim gra? - zapytałam nieśmiało.
-Edek - rzekł Mariusz lekceważąco i puścił bąka, siadając na kanapie. -No nie daj się prosić, Edziuu. Zagraj nam coś.
Mój chłopak lekko zażenowany wziął puzon i zaczął grać. Były to poruszające dźwięki, lecz jak skończył, wziął mnie za rękę i wybiegliśmy z pokoju.
-Jak ci się tu podoba?- zapytał, cały czerwony od dmuchania w instrument.
-Tu jest pięknie- rzekłam z nieukrywanym szczęściem.- Tylko Kasper...zauważyłam, że trzymał się ode mnie z dala.
-Jest trochę nie ufny- odpowiedział- ale myślę, że to może być spowodowane twoim zapachem. Skarbie, zacznij używać antyperspirantu...
-Dobrze- prawie krzyknęłam. Postanowiłam wystawić karty na stół.- Dlaczego pijecie herbatę z krwi?
Eduardo zrobił tajemniczą minę. Zniżył głos do szeptu. Poczułam wibracje zbliżające się do mojego ciała.
-Jestem wampirem- rzekł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz